
Powieść na czas kryzysu
To książka poniekąd prorocza. Napisano ją w roku 2005, kiedy Grecja dopiero co pokazała światu nowoczesne oblicze przy okazji olimpiady w Atenach. Świetnie się ją czyta dziś, gdy poznaliśmy przykrą prawdę o helleńskiej modernizacji
„Martwa Europa”, Christos Tsiolkas, przeł. Maciej Płaza, Replika, Zakrzewo
Tsiolkas opisał ją już wtedy. Na Grecję ma skomplikowane spojrzenie jako syn uciekiniera z greckiej wojny domowej, który przyszedł na świat i dorastał w przybranej ojczyźnie – Australii.
Podobne cechy biograficzne dał swojemu bohaterowi. Isaac jest fotografikiem, przyjeżdża do Grecji na zaproszenie jakiejś państwowej instytucji, która sfinansowała mu źle zorganizowany wernisaż w Atenach. Bohatera skusiła okazja do obejrzenia kraju przodków na koszt greckiego podatnika.
Sam jako ambitny artysta (i wyzwolony gej) prowadzi w Australii życie znośne, ale niezbyt dostatnie.
Mimo pozorów modernizacji w Grecji czeka go szok obyczajowy. Homoseksualiści żyją tutaj nie jak w czasach emancypacji i stabilnych związków z partnerem, tylko jak w „Lubiewie” Witkowskiego, polują w różnych szemranych zakątkach na marynarza czy budowlańca, który będzie miał ochotę na przygodę.
Obraz Aten, który wyłania się z tej powieści, jest więc obrazem, którego raczej nie zobaczy przeciętny turysta z klasy średniej poruszający się szlakiem „klimatyzowany hotel – muzeum – knajpa polecana w przewodniku”. Jeszcze gorzej to wygląda, gdy Isaac jedzie na głęboką prowincję, by szukać swoich korzeni.
Nie chodzi nawet o homofobię – Grecy, zwłaszcza na prowincji, do dzisiaj żyją pamięcią wojny domowej i dyktatury pułkowników. Ludzie tam do dzisiaj pamiętają, kto komu rozstrzelał wuja albo zgwałcił kuzynkę. To są często sąsiedzi z jednej wsi. Trudno w tej sytuacji mówić o społeczeństwie obywatelskim czy nowoczesnej demokracji. Mamy raczej dwa równie skorumpowane, zwaśnione bloki polityczne. I nieliczną klasę średnią w wielkim mieście, która cieszy się, że udało jej się uciec ze wsi do złudnej nowoczesności markowych ciuchów i dobrych samochodów.
Brzmi to oczywiście znajomo i gdzieś w tym widać zapowiedź greckiej tragedii, która może zatopić całą Europę. Tym bardziej że młody Australijczyk – skoro już pokonał tyle mil – postanawia zwiedzić resztę kontynentu. Odwiedza Pragę, Paryż, Amsterdam i Londyn. I widzi tam głównie drag queens i handlarzy dragów. Autor trochę uprościł sobie zadanie, czyniąc bohatera osobą samotną, która w dodatku jako gej nigdzie nie czuje się do końca u siebie. Świat heteryków widoczny gdzieś w tle – uliczne prostytutki, burdele, pornosy z panienkami – też nie wygląda przesadnie apetycznie.
Imię głównego bohatera to pamiątka po kolejnej tragedii z greckiej historii – żydowskim chłopcu ukrywającym się w rodzinnej wsi bohatera podczas okupacji. Wspomnienia o tym chłopcu opisywane są językiem strasznej, okrutnej baśni. Choć wyczuwamy, że ta opowieść ma realistyczne podstawy, bardzo chcemy, żeby to była tylko jakaś surrealistyczna groteska. Ślady po Holocauście i drzemiącym europejskim antysemityzmie pojawiają się w tej powieści co chwila.
„Martwa Europa” sugeruje, że europejską jedność zbudowano na zbrodni, czego pośrednim skutkiem jest moralny kryzys kontynentu. Na taką tezę nie mógłby sobie pozwolić poważny eseista, bo w racjonalnym dyskursie jest nie do utrzymania – ale prozaik ma tu więcej możliwości, bo może powieść umieścić wśród ludzi, którzy zamiast racjonalnością kierują się emocjami. Ale przecież często to właśnie emocje – a nie racjonalne argumenty – decydują o tym, na jaką partię głosujemy. Albo na jakie zbrodnie naszych wybrańców gotowi jesteśmy przymknąć oko lub nawet im gorąco kibicować. W Europie były już takie chwile, kto wie, czy nie wrócą?
Wojciech Orliński
Źródła: G.W