
Gdyby ktoś przed laty mnie spytał czy wiem która z greckich świątyń została pierwsza wpisana na listę zabytków UNESCO, to strzeliłbym, że pewnie Partenon na Ateńskim Akropolu. Pracując zimą nad druga książką o Grecji, przekonałem się że nic mylniejszego. Co ciekawe nie były też to ani Delfy czy Mykeny, znane wszystkim choćby z nazwy. Otóż tej pierwszej greckiej świątyni na umieszczonej liście dziedzictwa kulturowego UNESCO, to prawie nikt z wypoczywających w Grecji nie odwiedził, a w ogóle, to mało kto o niej nie słyszał. W czasach nowożytnych o świątyni wiedziano z relacji Pauzaniasza, starożytnego podróżnika i autora pierwszego przewodnika po Grecji czyli „Wędrówek po Helladzie”. Przyznam, że ja sam o świątyni Apollina Epikuriosa w Bassai dowiedziałem się też późno, a stało się to w trakcie wyjazdu naukowego studentów historii sztuki, który wspierałem od strony historycznej.
Wyjechaliśmy wczesnym rankiem z Olimpii, gdzie nocowaliśmy. Trasa wiodła przez jakieś odludne góry w których z rzadka pojawiały się nieduże osady, czy samotne gospodarstwa. Mglisty poranek nie pozwalał oszacować na jakiej wysokości się znajdujemy, acz kierowcy sygnalizowali, że autokar ledwo sobie radzi z podjazdami. W końcu dotarliśmy na pusty parking przy którym brązowa tabliczka informowała nas, że dotarliśmy w pobliże jakiegoś obiektu zabytkowego. Po wejściu na teren stanowiska archeologicznego okazało się, że stoi na nim wielki namiot. A to, co mieliśmy odwiedzić znajdowało się właśnie w tym namiocie. Wtedy zobaczyłem po raz pierwszy świątynię Apollona Epikuriosa w Bassai. Jedna z najlepiej zachowanych greckich świątyń okresu klasycznego, jest dziełem tego samego Iktionosa, który wznosił z Kalikratesem Partenon na Ateńskim Akropolu. Musiała więc być wzniesiona około roku 420 przed naszą erą. Nie jest to jednak pierwsza budowla w tym miejscu, a czwarta. Pierwszą wzniesiono przed rokiem 600 przed nasza erą, czyli w okresie archaicznym. Obecną zbudowano jako podziękowanie za ochronę pobliskiego polis w czasie zarazy w roku 429 przed nasza erą. Przymiotnik Apollina, któremu wzniesiono świątynię to Epikurios, czyli pomagający, wspierający.
Jak państwo zapewne wiecie, większość świątyń antycznych została przebudowana na kościoły, albo rozebrana by pozyskać materiał na nowe budowle. Czasem nawet bloki marmuru wypalano w piecach wapienniczych by pozyskać wapno palone. Przed tym losem, w ostatniej chwili został uratowany Ołtarz Pergamoński. Tej świątyni się jednak udało, zapewne dzięki jej położeniu. Nie dość, że stoi na wysokości 1130 metrów nad poziomem morza, to jeszcze w pobliżu nie ma żadnych osad, a trafić tam i dziś nie jest łatwo. Google mapa poprowadziła mnie przez jakieś kręte dróżki i okolice tak dzikie, że parę razy chciałem już zawrócić. Zwłaszcza gdy kończył się asfalt i trzeba było jechać jakimś ziemnym duktem zapewne zbudowanym z myślą o pojazdach gąsienicowych. Może coś źle ustawiam, a może Grecja dla niektórych nawigacji jest jeszcze krainą niezbadaną i tajemniczą.
Gdy dekretami Teodozjusza i Justyniana wypleniono stare religie praktycznie żadna z dawnych świątyń nie pozostała w swojej pierwotnej formie. A tutaj trafiła się perełka, już w starożytności uznana za jedną z piękniejszych świątyń Grecji, która wprawdzie ucierpiała od upływu czasu i trzęsień ziemi, ale nigdy nie była przerabiana, ani rozbierana. Po prostu o niej zapomniano. Położona na uboczu budowla została odkryta dopiero w 1765 roku. Wiedziano o niej ale w czasach nowożytnych nikt nie potrafił jej zlokalizować. Dopiero pewien pechowy architekt francuski, który projektował na Zakyntos willę, odkrył ją przypadkiem. Gdy po pewnym czasie wrócił by ją gruntownie zbadać, został napadnięty i zamordowany przez lokalnych zbójów. Systematyczne badanie tego miejsca rozpoczęło się pół wieku później. Zabrali się za nie Brytyjczycy, dokumentując rysunkami znaleziska, ale i zarazem podobnie jak Lord Elgin, który wywiózł fryz z Partenonu, rabując na potęgę. Świątynia kształtem przypomina inne tamtego okresu, czyli jest to prostokąt przykryty dwuspadzistym dachem, ozdobiony kolumnadami. Ale teraz uwaga. To jest pierwsza znana świątynia w której pojawiła się kolumna koryncka. Oryginał niestety zatonął w czasie transportu droga morską do Anglii w XIX wieku. Niezwykłym jest fakt, że świątynia zawierała w sobie wszystkie trzy porządki czy style architektury starożytnej Grecji. Dorycki, joński i koryncki. Świątynia jest wykonana z arkadyjskiego wapienia, a jej wnętrze było ozdobiona marmurowym fryzem wywiezionym przez „badacza” Charlesa Cockerella i sprzedanym do do British Museum w 1815, gdzie jest do dziś niedaleko Marmurów Elgina. Elgin wyszedł na rabunku fryzu z Partenonu jak Zabłocki na mydle, bo sprzedał go za połowę poniesionych kosztów i do śmierci siedział w długach po uszy. Cockerell skupił się na architekturze, doszedł do profesury na Królewskiej Akademii Sztuk pięknych w Londynie, gdzie wykładał architekturę. Był też pierwszym architektem odznaczonym Królewskim Złotym Medalem za zasługi dla rozwoju architektury światowej. I teraz tradycyjnie powinienem napisać czy warto czy nie warto ją odwiedzić. Na to nie odpowiem, bo miejsce dla mnie ma znaczenie sentymentalne w związku z wyjazdem naukowym historii sztuki przed 20 laty. Mi się tam zawsze podoba. Dla miłośników archeologii i historii sztuki na pewno jest to miejsce ważne, warte odwiedzenia. A może teraz tam trzeba zacząć pielgrzymować? Przecież świątynia jest poświęcona Apollinowi chroniącemu przed epidemią.
Zdjęcia, tekst: Christian Arnidis, autor przewodnika „Moja Grecja”