Strona głównaRozmaitościMiejsce dla CiebieAleksandra Brudzińska z Poli Kala: „Paszport mam polski, ale serce kreteńskie”!

Aleksandra Brudzińska z Poli Kala: „Paszport mam polski, ale serce kreteńskie”!

Chociaż marzyła o kreteńskiej emeryturze to na Krecie mieszka już od dwóch lat. Z powodzeniem prowadzi kulinarnego bloga i zajmuje się produkcją oliwy. W niniejszym wywiadzie: Aleksandra Brudzińska, która kryje się za kulisami bloga Poli Kala opowie o prawdziwej miłości do Grecji oraz Krety, zamiłowaniu do tradycyjnej kuchni i szacunku do regionu i tradycji.

Czym się zajmowałaś w Polsce? Jakie były Twoje początki na emigracji?
Pochodzę z Kluczborka – małego, acz pięknego miasteczka na Opolszczyźnie – gdzie się urodziłam i wychowałam. Studiowałam socjologię na Uniwersytecie Opolskim, a po studiach wraz z przyszłym mężem przenieśliśmy się do Irlandii, gdzie studiowałam weterynarię. Na wyspie rozpoczęło się moje dorosłe życie. Pracowałam w wielu miejscach, chyba jak wszyscy Polacy na emigracji, a także pełniłam wiele funkcji, ciągle szukając tego, co naprawdę chciałabym robić. Pracując w klinice weterynaryjnej, studiowałam także terapie holistyczne i w późniejszym czasie założyłam małą manufakturę, która zajmowała się produkcją naturalnych kosmetyków na bazie kreteńskiej oliwy i ziół. Po odejściu z kliniki zajęłam się firmą, a także poświęciłam się pracy terapeutycznej w centrum holistycznym.

Czy miałaś wcześniej powiązania z Grecją? Jak na kształtowanie się Twojej osobowości wpłynęła decyzja o zmianie miejsca zamieszkania?
Do Grecji przyjeżdżałam kilka razy w roku na wakacje, aby uciec od deszczowej, ponurej irlandzkiej pogody. Zwiedziliśmy wiele wysp, kawałek lądu, aby w końcu wylądować na Krecie, która nas w sobie tak zauroczyła, że kompletnie przepadliśmy i od tamtej pory przyjeżdżaliśmy wyłącznie tutaj. Poznaliśmy jej mieszkańców, zawiązaliśmy wiele przyjaźni i absolutnie zakochaliśmy się w kreteńskiej oliwie i kuchni. Studiując właściwości kreteńskiej oliwy, postanowiłam stworzyć serię kosmetyków bazującą wyłącznie na niej – kremy do twarzy, mydła, serum oraz oleje do masażu. Ze względów biznesowych więc zaczęliśmy jeszcze częściej tu przyjeżdżać, a za każdym razem wyjeżdżać było coraz trudniej. Całymi dniami marzyłam tylko o tym, że przeniosę się tu na emeryturę.

Jakie były Twoje początki w Grecji?
Około cztery lata temu wydarzyła się pewna rzecz w naszym życiu, która sprawiła, że stwierdziliśmy, iż nie ma na co czekać – ta emerytura niekoniecznie jest wszystkim pisana i wcale nie jest taka pewna. Najgorzej było chyba porzucić te pozornie bezpieczne, udane życia, dobre zarobki, piękny dom i samochód, pewność, o którą wszystkim nam chodzi, jednak tęsknota za wyspą i zdanie sobie sprawy z tego, że żyjemy tu i teraz popchnęły nas ku zmianie. Sprzedaliśmy lub rozdaliśmy wszystko to, czego nie mogliśmy ze sobą zabrać, kupiliśmy duży, starszy samochód, do którego spakowaliśmy psa i kota, pozostałości dobytku i ponad osiem lat życia na zielonej wyspie. Przez internet wynajęliśmy dom na wyspie, którego nie widzieliśmy wcześniej na oczy i wyruszyliśmy w pięciodniową podróż z Irlandii na Kretę, do naszego nowego domu.

Na miejscu okazało się, że nie wszystko jest tak piękne, jak się wydawało: począwszy od domu, który miał być tuż przy plaży (całą drogę mówiliśmy sobie, jak to rano o świcie będziemy chodzić się kąpać), a okazało się, że jest od niej 5 km i to wysoko w górach. Pierwsze momenty były dla mnie tragiczne, taki rodzaj moralnego kaca. To ja wymyśliłam tę przeprowadzkę, to był mój pomysł, aby zostawić całe nasze pięknie poukładane życie. To moja inicjatywa i całą rodzinę wyprowadziłam na manowce. Na całe szczęście daliśmy sobie czas i z dnia na dzień było już tylko lepiej, mieszkańcy powoli zaczęli otwierać przed nami swoje serca, pogoda trochę zelżała, emocje opadły. Zaakceptowali nas tutaj, jak „swoich” i z czasem zaczęły się dziać piękne rzeczy. Teraz wydaje mi się, po dwóch latach mojej nieustającej miłości do Krety i mieszkania tutaj, że choć paszport mam polski, to serce chyba kreteńskie.

Jak Grecja zmieniła wasza aktywność zawodową?
Mój mąż pracuje zdalnie, także nie zaczynaliśmy od zera. W Irlandii mieliśmy ten problem, że pracowaliśmy całymi dniami – nie widując się prawie w ogóle, lub wyłącznie przy kolacji. Gdy mieliśmy oboje wolne, pogoda trzymała nas w domu, gdy byliśmy w pracy, świeciło słońce. Niby mieliśmy piękny ogród, taras, grilla, ale nigdy nie było czasu lub okoliczności, w których moglibyśmy z tego korzystać. Brakowało nam czasu dla siebie. Irlandia jest pięknym krajem, gdy świeci słońce lub dla kogoś, komu jej klimat odpowiada. My się tam zwyczajnie męczyliśmy.

Po przyjeździe na Kretę obiecaliśmy sobie czas dla siebie. Przez ponad pół roku nie mieliśmy internetu i telewizji. Zrobiliśmy sobie przerwę od wielu aktywności dnia codziennego i jeździliśmy na plażę, żyliśmy życiem bez zobowiązań. Po pół roku pobytu otrzymałam propozycję z firmy, która zorganizowała nasz ślub na Krecie, abym została ich rezydentem. Zgodziłam się i do tej pory czasem prowadzę realizacje ślubów w kreteńskiej scenerii. Jednak moim głównym, pełnowymiarowym zajęciem jest teraz Poli Kala – zarówno prowadzenie bloga, jak i sklepu, a także produkcja niefiltrowanej, oliwy wraz z naszymi przyjaciółmi i sąsiadami.

Jakie było Twoje największe wyzwanie jakie miałaś do pokonania w Grecji?
Przyjeżdżając do Grecji niczego nie oczekiwałam, brałam wszystko takie jakie jest. Co było największym wyzwaniem? Przetrwać tu zimę! Pomimo, że przez lata mieszkania w Irlandii przyzwyczaiłam się do wilgoci, zimna i mrozu, to nie brałam pod uwagę, i myślę, że mało kto to bierze, iż domy tutaj stworzone są do tego żeby chłodzić, tak więc w zimie również chłodzą. Gdy wyłączy się grzejniki, to jest zimno, ponieważ te domy w ogóle nie trzymają ciepła. Konstrukcje wszystkich budynków, czy to nowych, czy starych nie mają ocieplenia więc zaskoczonej sytuacją, było mi ciężko opracować system przetrwania zimy. Drugim największym wyzwaniem dla mnie była zmiana trybu wycieczkowego na tryb: tu mieszkam. Kusi to morze, kuszą zapachy, kusi cała rzeczywistość wkoło. To powoduje, że ciężko żyć tu obowiązkami dnia codziennego. Człowiek chce poznawać, zwiedzać i doświadczać, a trzeba też trochę popracować. Ale na szczęście kocham swoją pracę, więc to trochę jak wakacje cały czas.

Jakie cechy charakteru lub zachowania najbardziej lubisz u Greków?
Otwartość, życzliwość i to, że Grecy są wylewni bez granic – jeśli kochają to bardzo, jeśli są źli to och!… są źli bardzo. Nie tłumią w sobie emocji przez to są bardziej zdrowi, szczęśliwi i spokojniejsi. W przeciwieństwie do nas Polaków, Grecy nie przejmują się tym co ludzie powiedzą, czy wypada, czy nie wypada pokazywać swoich emocji. Nie tłumią i nie gromadzą w sobie złej „pary”, która zbiera się pod pokrywką, aż wreszcie wybucha ze zdwojoną siłą.

Kobiety polskie i greckie, co je dzieli a co łączy?
Kobiety w Grecji o wiele więcej znoszą ze strony mężczyzn niż Polki. Są bardzo cierpliwe i opiekuńcze w stosunku do nich. Mężczyzna w wieku trzydziestu czy czterdziestu lat w Polsce postrzegany jest jako osoba dorosła, tu natomiast jest dalej, nazwijmy to, dzieckiem. Po prostu mają taki charakter. Greckie mamy będą tym chłopcom matkować do końca ich życia. Na pewno różni je temperament, my Polki jesteśmy bardziej zachowawcze, natomiast Greczynki nie odkładają emocji na później – jeśli Greczynka jest wściekła to wszyscy, czy chcą, czy nie chcą, zaraz o tym usłyszą. Ale i miłość okazują równie otwarcie! Częstym widokiem są matki obsypujące swoje dzieci całusami, a to na ulicy, a to w tawernie, a to w kościele. Co nas łączy? Na pewno łączy nas rodzina, rodzinne podejście do życia. Kobiety tu wspierają się nawzajem i szybko jednoczą. Uwielbiają swoje rodziny i są bardzo silne, chociaż Polki są moim zdaniem silniejsze i w kryzysowych momentach o wiele bardziej stanowcze.

Co skłoniło Cię do otworzenia bloga?
Chciałam zapisać coś, co bałam się, że przepadnie. W miejscowości, w której mieszkam jest około dziewięćdziesięciu mieszkańców, a średnia wieku to jakieś osiemdziesiąt lat i to dla tego, że ja i mój mąż, jako najmłodsi, ją zaniżamy! Moje koleżanki, osiemdziesięciolatki ze wsi, bardzo szybko zauważyły, że lubię gotować. Gdy częstowały mnie swoimi daniami zawsze pytałam: co to jest? jak to się to robi? Zaczęły więc zapraszać mnie do swoich kuchni, a ja mogłam się od nich uczyć przygotowywania tradycyjnych kreteńskich i greckich potraw. Bardzo chciałam żeby gdzieś te przepisy nie zniknęły, zwłaszcza, że większości z nich w ogóle nie potrafiłam znaleźć w książkach o kuchni greckiej, czy w internecie. Założyłam więc bloga. Opowiadałam o nim moim koleżankom ze wsi, pokazywałam im zdjęcia i opisy, a one coraz częściej dzieliły się ze mną swoją wiedzą. Czasami nawet pokazując mi jak przygotowuje się jakieś danie, zaznaczały, żebym opisała je na blogu, mówiły, żeby zrobić tego zdjęcie. Zdaję sobie sprawę z tego, że otrzymałam od nich ogromne zaufanie i prawdziwy skarb. Dzięki nim poznaję tajniki kuchni kreteńskiej, której korzenie sięgają starożytności i nie każdy, a już na pewno nie każdy „obcy”, ma do nich dostęp. Dlatego postanowiłam założyć bloga by to wszystko spisać. Nie spodziewałam się jednak, że spotka się to z tak ciepłym odbiorem i uda się nam tutaj stworzyć taką wspaniałą społeczność. Zawsze uwielbiałam gotować. Od dziecka siedziałam w kuchni i pomagałam Mamie przyrządzać dania, mecząc ją ciągłymi pytaniami. Odkąd pamiętam zawsze kręciłam się przy jedzeniu, miałam smak i lubiłam próbować nowych rzeczy.

Czy kuchnia grecka rożni się od kreteńskiej? Jak tak to jakie są różnice.
Kuchnia kreteńska bardzo różni się od kuchni znanej nam jako kuchnia grecka. Myślę, że kuchnia grecka jest to niezwykle ogólne określenie, ponieważ na każdej wyspie wygląda ona inaczej, różni się od siebie, czasem bardziej, czasem mniej, w każdym regionie. Jest to kuchnia niesamowicie różnorodna. Natomiast kuchnia kreteńska jest kuchnią, która nie opiera się na rybach i owocach morza, choć Kreta to przecież wyspa. Jest to uwarunkowane historią wyspy, bowiem przez swoje strategiczne położenie Kreta była wielokrotnie atakowana i najeżdżana z różnych stron. Kreteńczycy często musieli uciekać w góry i w dzikie tereny, zatem kuchnia kreteńska opierała się głównie na tym, co można było w tych terenach znaleźć. Ślimaki, znajdujące się na bardzo wysokim miejscu w kreteńskiej diecie, dzika zielenina, czyli horta, kozie i owcze mleko czy mięso, choć mięsa jest tutaj naprawdę mało. Jest to bardziej kuchnia górska niż nadmorska. Na co dzień królują warzywa sezonowe i strączki. Typowy kreteński posiłek opiera się na kilku małych mezes, czyli przystawkach i jakimś głównym daniu, a do tego obowiązkowo szklanka domowego wina. Kreteńczycy różnią się od nas też sposobem jedzenia, posiłki spożywane są tu bardzo powoli, co w Polsce bardzo rzadko się zdarza – my jesteśmy uczeni, że obiad trzeba zjeść, koniecznie zanim wystygnie i nie wolno „bawić się jedzeniem”. Tu przy stole jedzenie się celebruje tak, jak i towarzystwo.

Jakie polecasz dania na Krecie do skosztowania?
Ja jestem dużą fanką dakos. Jest to chyba najbardziej znana kreteńska potrawa, która składa się z tradycyjnego, podwójnie pieczonego jęczmiennego sucharka, startego pomidora, słusznej ilości oliwy, odrobiny oregano i kreteńskiego sera mizithra. Niesamowicie kreteńskie są też ślimaki i choć Polska jest ich dużym producentem i eksporterem, to we współczesnej polskiej kuchni nie pojawiają się prawie w ogóle. Ślimaki można przygotować duszone na oliwie z gałązkami rozmarynu, następnie gaszone octem z czerwonego wina i doprawione szczyptą oregano. Moje sąsiadki natychmiast kazałyby mi polecić też kalitsounia, wszak jeśli Kreta to koniecznie kalitsounia! Są to pierożki z domowego ciasta filo, nadziewane rożnymi farszami: na słodko czy na słono, pieczone lub smażone, w różnych kształtach i wielkościach. Jest to tradycyjna kreteńska przekąska, podawana na wszystkie okazje. Kreta ma wiele innych tradycyjnych dań, których próżno szukać na kartach tawernianych menu. Na przykład sarikopites, czyli smażone, nadziane serem mizithra słodkie ciastka, których nazwa nawiązuje do sariki czyli tradycyjnego męskiego nakrycia głowy, obecnie w formie koronki, wcześniej zwiniętego na głowie szala, przypominającego wyglądem muszlę ślimaka. Polecam również pilafi, czyli kreteński pilaf weselny z jagnięciną, kurczakiem, koźliną, ryżem i masłem z mleka owczego, albo mizithropites, czyli płaskie placki z serem, polewane miodem. Koniecznie warto też spróbować duszonej w winie jagnięciny – arni tsigariasto, dań z xinohondros, czyli mocno uproszczając, suszoną kaszą wcześniej gotowaną z mlekiem, kreteńskiego makaronu hilopites, kreatopity, kotopity czy wszelkiego rodzaju dzikiej zieleniny – horty.

Podczas dwuletniego Twojego pobytu jest coś co zaskakuje Cię w Grecji lub w Grekach?
Grecy zaskakują mnie fizjologiczną bezpośrednością i zadawaniem bardzo prywatnych pytań. W naszej wsi nie ma potrzeby do plotek. Wszyscy są tu tak bezpośredni i otwarci, że cokolwiek się nie powie, to wszyscy wiedza wszystko i nikt nie czuje się z tego powodu skrępowany. Pytania, dlaczego nie masz dzieci, albo te z serii bardzo prywatnych i bardzo zdrowotnych są tu na porządku dziennym. Przytyłaś? To dobrze, to znaczy, że dobrze jesz. Poza tym, masz męża, nie musisz być szczupła. Schudłaś? Wszystkie sąsiadki powiedzą ci, że musisz coś zjeść. Mało tego, one ci to jedzenie przyniosą.

Oprócz gotowania i bloga czym zajmujesz się na co dzień?
Oliwą i wszystkim co z nią związane, a także prowadzeniem sklepu i związanej z nim firmy. Dzięki przyjaźni z naszymi sąsiadami zgłębiliśmy tajniki produkcji oliwy, ale też poznaliśmy od wewnątrz system jej wytwarzania i skupowania przez duże firmy. Przełomowym momentem dla nas było to, gdy zeszłej zimy cena oliwy w skupie od rolnika spadła do poniżającej, kompletnie nieopłacalnej stawki. Widzieliśmy to poruszenie, gdyż nasza wieś zajmuje się tylko produkcją oliwy. Zapytaliśmy sąsiadów co się stało, a oni po wytłumaczeniu sytuacji oznajmili nam, że wolą ten olej do traktora wlewać niż sprzedawać w tej cenie. Dla nas to było duże zdziwienie, przecież jest to ta sama oliwa, która trafia do sklepów i sprzedawana jest za grube pieniądze. Po wielu wieczorach wspólnych rozmów, wielu łzach i kroplach potu postanowiliśmy wraz z przyjaciółmi, że się wyłamujemy z tego systemu. Obraliśmy pewną ideę, ściśle połączoną z jednym produktem – oliwą, jaką tworzą ci nasi przyjaciele, Sifis i Janis. Robimy wszystko w duchu Poli Kala, uczciwie dla producenta, uczciwie dla konsumenta i staramy się pokazywać jak ciężka, jak trudna, a zarazem jak piękna to sztuka, aby każdą kroplę oliwy wytworzyć w takiej jakości. Nasza oliwa jest wyjątkowa – pochodzi wyłącznie od jednego rolnika i nigdy nie jest mieszana. Mało kto wie, że większość oliwy, na sklepowych półkach nie pochodzi od jednego rolnika, ponieważ ci zwożą ją do przetwórni, gdzie jest przetrzymywana w wielkich zbiornikach, zmieszana z oliwami z innych farm. Rolnicy dla siebie zatrzymują tylko tyle ile spożyją przez cały rok, resztę sprzedają do skupów. Nie my. Nasz Sifis i Janis zabierają oliwę z przetwórni do przeznaczonych ku temu, odpowiednio zabezpieczonych i kontrolowanych zbiorników. Stamtąd w bardzo małych partiach, aby jak najkrócej przebywać w butelce, oliwa przewożona jest do rozlewni i rozlewana do butelek. Zajmuje to więcej czasu, więcej energii, ale zanim zaczęliśmy współpracę z chłopakami, postawili nam jeden warunek – niefiltrowa oliwa Poli Kala ma być dokładnie ta sama, która jest na ich i na naszym stole. Mamy kompletną kontrolę nad każdym elementem procesu jej produkcji, od uprawy oliwek, opieki nad drzewami, przez zbiory, aż po tłoczenie i rozlewanie. Mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie ma drugiej tak dopieszczonej oliwy na polskim rynku i jesteśmy z niej wszyscy niesamowicie dumni. Ogromnie baliśmy się z jakim odbiorem spotka się nasze wspólne dzieło, ale jednak zasada, że gdy coś robisz z miłoscią to to widać i czuć, się sprawdziła. Zaczęliśmy nieśmiało od dystrybucji wśród rodziny i znajomych, a teraz nasza oliwa trafia do ludzi w całej Europie i spotyka się z dużym uznaniem. A my się cieszymy, bo uwierzyliśmy, że ta ciężka praca daje wymierne efekty.

Może na zakończenie sama zachęcisz czytelników do odwiedzenia bloga.
Zapraszam na kulinarną podróż po Krecie, jakiej nie znaliście! Pasjonaci gotowania, Krety i Grecji znajdą tam autentyczne przepisy, przekazywane mi przez cudownych ludzi, często liczące sobie setki, a nawet tysiące lat. Na moim blogu pokazuję Wam moją Kretę i opisuję nie tylko przepisy, ale i historie z mojego szalonego życia na spokojnej kreteńskiej wsi.

Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia.
Dziękuję.

rozmawiała: Marzena Mavridis
zdjęcia: archiwum prywatne

NAJNOWSZE

KUCHNIA

Informacje polonijne